poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Three



Nie sądziłam, że tasz szybko wyląduję z Willem w łóżku. Jednak tęsknota za tym cudownym człowiekiem dała się we znaki i wyszło jak wyszło z czego nie jestem dumna bo wyobrażałam to sobie całkiem inaczej. Jednak przez Willa nie jest to dla mnie takie znów zaskakujące. Przy tym mężczyźnie po raz pierwszy w życiu doznałam czegoś takiego jak porządanie. Wiadomo, każda kobieta ma takie momenty w których żołądek wywraca się do góry nogami, mięśnie się spinają, a całe ciało pragnie uwolnienia, tylko problem w tym że zanim poznałam Callawaya nigdy czegoś takiego nie czułam. Wszystko zmieniło się kiedy go spotkałam. Było to dobre siedem lat temu...

- Mia! Mia! - gwałtownie odwróciłam się wpadając na jakiegoś mężczyznę upuszczając przy tym wszystkie trzymane książki. - O rany! Przepraszam. - wydukałam szybkie przeprosiny i nie zwracając wielkiej uwagi na chłopaka zaczęłam pospiesznie zbierać książki.
- Nic nie szkodzi, daj pomogę Ci. - podniosłam głowę aby zerknąć okiem na mojego "wybawcę" i niestety nie powiem co zobaczyłam bo mnie po prostu zatkało. Moje zwoje mózgowe całkowicie się przegrzały, język wypadł na pogłogę a całe ciało przyjęło stan ERROR. Bzdura! Mia! To tylko facet! Ogarnij się! Zgłupiałaś? Wciągaj ten jęzor i  zabieraj się czym prędzej! 
Szybko zebrałam resztę tego co upadło na podłogę czyli parę książek i mój język i uciekłam w pośpiechu nawet nie dziękując za pomoc bo niestety ale funkcję mowy miałam wyłączoną. Byłam przerażona moją reakcją na tego chłopaka ponieważ dotychczas żaden na mnie tak nie działał a przy tym facecie traciłam całkowicie zdrowy rozsądek. Pogrążając się w wir pracy całkowicie zapomniałam o porannym incydencie i ja oraz moje ciało wróciliśmy do poprzedniego stanu rzeczy. Pomagając dziadkowi rozkładać nową dostawę podręczników szkolnych które do nas dotarły mogłam znów się odprężyć i poczuć bardziej sobą. O dziwo ale ta praca całkowicie mnie relaksowała i dawała mi prawdziwe zadowolenie z samej siebie co ostatnimi czasy zdarzało się bardzo rzadko. Od śmierci rodziców mało kiedy bywałam beztrosta jak na szesnastolatkę. Mój dziadek Carl starał się jak tylko mógł abym nie cierpieła i szczerze powiem, że był niesamowity. Podziwiałam go za to jaki był silny dla mnie i nie pokazywał jak bardzo boli go mój widok takiej zmarnowanej. Możliwe że byłam lekko do wszystkiego uprzedzona ale nie wińcie mnie. Straciłam rodziców w wieku ośmiu lat. Byłam jeszcze małym gnojkiem kiedy moją rodzinę dotknęła ta tragedia. Nie umiałam sobie poradzić bez tej dwójki, byli jacy byli ale takich ich kochałam. Dziadkowi ciężko było mnie wychować na porządnego człowieka ale udało mu się to bardzo dobrze bo dzięki niemu znam najważniejsze wartości w życiu i mimo wielu chwil słabości nie pozwolił mi się stoczyć na złą drogę. 

Przez następny tydzień pomagałam Carlowi w księgarni i wszystko przebiegało dokładnie tak jak zawsze do pewnego momentu. We wtorkowe popołudnie do naszego sklepu wszedł "ten" mężczyzna a ja jak głupie dziecko uciekłam w regały z książkami mając nadzieję, że mnie nie widział. Skupiłam całą swoją uwagę na przekładaniu książek i błagałam by tylko tu nie przyszedł. Niestety miałam pecha, ponieważ gdy tylko podniosłam głowę zobaczyłam jak wpatruje się we mnie tymi swoimi cudownymi oczystaki z szyderczym uśmiechem na twarzy.
- W czymś mogę pomóc? - wycedziłam po dobrych trzydziestu sekundach.
- Chciałem tylko wiedzieć czy gryzę a może jestem jakiś trendowaty? - Powiedział z ciągle widniejącym na jego ustach szyderczym uśmiechem.
- Słucham? Chyba źle usłyszałam.
- Nie udawaj, ostatnio uciekłaś jak oparzona a teraz... No właśnie, robisz dokładnie to samo. -  Założył ręce na pierci i przyglądał mi się z konsternacją.
No i co ja miałam mu powiedzieć? Na pewno nie prawdę, jestem pewna że by mnie wyśmiał. Spław go głupia! Mia jeden facet a tobie zabiera mowe! ogarni się!
- Nic z tych rzeczy. Chyba nie gryziesz i trendowaty nie jesteś. Przepraszam ale muszę wracać do pracy. Miło było. - szybko ucięłam dyskusję i skierowałam się w stronę lady za kasą. 
- Will jestem. - Usłyszałam za plecami i delikatnie się uśmiechnęłam. Odwróciłam się z gracją na pięcie i rzuciłam przez ramię - Mia. - by wylądować z jeszcze większą 'gracją' na regale z książkami. Głową walnęłam w jedną z półek i chwilę potem leżałam na ziemi. Matko Mia! Nie mam do ciebie słów! Większej sieroty nie mogłaś z siebie przy nim zrobić!
- O cholera! Nic Ci nie jest!? - Will szybko do mnie doskoczył i zaczął oglądać głowę. - Ale walnęłaś! Aż zadudniło! - uśmiechnął się gorzko a ja najpradopodobniej paliłam największego buraka w swoim życiu.
- Nie nie nie! W porządku, nic mi nie jest, naprawdę.
- Jesteś pewna? Zbladłaś. - Ja? Zbladłam? A ten burak to co? Na domiar złego podleciał zaaferowany dziadek Carl i zaczął wypytywać Willa co się stało, co ten po krótce mu opowiedział przez co dziadek chciał wzywać pogotowie, całe szczęście wybiłam mu ten pomysł z głowy, natomiast wymyślił, że Will odprowadzi mnie do domu gdyż on nie może zamknąć sklepu. Był to jakiś postrzelony pomysł bo co by było gdyby ten przystojniak okazał się złodziejem, gławcicielem albo mordercą? Przecież znałam go zaledwie pare minut! Zanim się obejrzałam szłam chodnikiem a obok mnie ten cały Alvaro.
- Naprawdę potrafię dojść do domu. Walnięcie w głowę nie oznacza postradania zmysłów. Dam sobie radę sama. - Starałam się by każde słowo było dosadne i aby ten piękniś zrozumiał aluzję.
- Uparta baba! Zrozum,że walnęłaś się i wychodzi ci ogromny guz. Możesz mieć wstrząs mózgu. Odprowadzę Cię czy tego chcesz czy nie. - Spojrzałam na niego spode łba na co on się uśmiechnął. 
Szliśmy w całkowitej ciszy, kiedy jednak zbliżałam się do domu przystanęłam i wskazałam na budynek oznajmiając mu, że jesteśmy na miejcu.
- Dzięki za troskę ale już poradzę sobie sobie sama. Cześć. - Możecie mówić, że byłam wyrachowana i może nawet głupia bo drugiego takiego nie znajdę ale strach przed emocjami jakie mnie oblewały przy tym mężczyżnie był większy niż wszystkie inne rzeczy. Przy nim horror wydawał mi się komedią. 
Odwróciłam się na pięcie w stonę uroczego białego domku by jak najszybciej skryć się pod kołdrą i nie wychodzić do końca świata. Usłyszałam głośne westchnięcie i krótkie "cześć". Szybkim ruchem otworzyłam zamek i wskoczyłam do dobrze znanego mi domu. Szybko zerknęłam przez okienko w drzwiach ale Willa nie było już pod domem dzięki czemu odetchnęłam z ulgą. Kiedy opuścił mnie stres jego miejsce zajął wielki ból głowy. Szybko dopadłam do lustra i moim oczom ukazał się guz widniejący tuż nad lewym okiem o wielkości cytryny ale żeby było ciekawie był koloru śliwki. Po prostu cudownie. Nie dość, że wyglądałam jak kwazimodo to na dodatek uciekł mi super chłopak przez moją głupotę.

Wieczorem odwiedziła mnie Emma. Wraz z moim dziadkiem pośmiali się z mojego wyglądu. Emma opowiedziała o swoim wypadzie rowerami wraz z bratem i znajomymi. Słychać było, że świetnie się bawiła. Kiedy jednak byłyśmy już same opowiedziała mi kto uczynił tą wycieczkę taką cudowną. Wraz z nią pojechał chłopak, który był obiektem jej westchnień już dobre trzy lata. Jednak ta wycieczka zbliżyła ich jak nigdy przedtem i wydaje mi się,że w krótkim czasie dowiem się, że są parą. Natomiast kiedy Emma zdążyła się już nagadać zaczęła kojarzyć fakty i zadawać pytania w związku z moim drobnym wypadkiem.
- Poczekaj, twój dziadek mówił, że jakiś CHŁOPAK pomógł ci w księgarni a potem w drodze do domu.
Nikt jednak nie wspomniał, że to przez niego doznałam tego "urazu".
- Tak, ale nie podniecaj się za bardzo, to nikt taki.
- Kto to? Wiesz, że i tak to z Ciebie wyciągnę więc im szybciej tym lepiej.
- Rany Emma czy to takie ważne? Wiem tyle.że ma na imię William i jest przynajmniej cztery lata starszy ode mnie.
- Oh oh oh! Moja droga! Czy ty wiesz jaki zaszczyt cię kopnął? - Chyba raczej trafił prosto w czoło - To William Callaway! Jak dotąd najlepsze ciacho! Jest też jedno ale. Ostatnio słyszałam, że jest zajęty. 
- Ja nie mam żadnego ale. Pomógł? Spoko, podziękowałam i mam nadzieję, że więcej go nie spotkam. Za bardzo się tym wszystkim ekscytujesz Emma, nic w tym wszystkim ciekawego nie ma.
- Czy aby napewno moja droga? Strasznie się denerwujesz jak o nim mówisz. Na dodatek nie chcesz go więcej spotkać a to znaczy, że coś się wydarzyło. - Emma zna mnie na wylot więc tak naprawdę mogłam jej powiedzieć co tak naprawdę leży mi na wątrobie. Byłam pewna, że ona jedyna mnie zrozumie.
- Okay, trochę się martwię bo ten facet jest jakiś dziwny. Przez niego coś poczułam Emma...
- Czekaj, czekaj! Ty!? Poczułaś coś do chłopaka!? Mia! To cudownie?! - Chyba jednak nie byłam tym podekscytowana tak jak ona.
- Co w tym cudownego? Ja nie chcę nic czuć! Tym bardziej do zajętego chłopaka. Może i nie mam doświadczenia ale wiem jak to "działa". On jest zajęty, ja coś czułam i to nie skończy się dobrze.
- Daj spokój Mia, wyolbrzymiasz to. Uczucia są cudowne, otwórz się trochę na nie. Żyłaś zamknięta przez dobre osiem lat bez uczuć a teraz one same do ciebie przyszły. Moim zdaniem to znak i powinnaś to sprawdzić. Poznaj go trochę. Może i jest zajęty ale zawsze może okazać się wspaniałym przyjacielem. - Ta kobieta chyba nie wiedziała co papla. Przecież to jakiś absurd, prawda? Otwierać się na zajętogo faceta? Bzdura!
- Co ty w ogóle gadasz! Na nikogo nie będę się otwierać!
- Jak zawsze uparta. Lecę do domu, Ethan czekał na mnie bo chciał ze mną porozmawiać. Zastanów się jeszcze nad tym co ci powiedziałąm dobrze? 
- Okay. Pozdrów Ethana bardzo Cię proszę. - Emma kiwnęła głową na znak zgody, pośpiesznie mnie uściskała i sama się odprowadziła. 

Pewnie Emma miała tochę racji ale chyba byłam za bardzo przestraszona żyjąc osiem lat bez głębszych uczuć do drugiej osoby. Bałam się, że znów kogoś stracę. Jednak nie musiałam się zbytnio tym przejmować gdyż William nie pojawił się przez kolejny miesiąc w księgarni przy czym ja zaczęłam szkołę i zdążyłam już zapomnieć o całym incydencie.
Kiedy jednak życie zaczęło mi się układać niespodziewanie ten człowiek pojawił się pod moją szkołą. Przez okno zaobserwowałam, że chyba na kogoś czeka. Miałam jednak nadzieję, że nie na mnie. Kiedy ludzie zaczęli wychodzić do domu w tłumie zauważyłam blondynkę, która szła w stronę Willa z wielkim uśmiechem na ustach. Z tego co pamiętałam była stasza ode mnie. Bodajże była w ostatniej klasie. Była naprawdę ładna. Długie blond włosy sięgały do połowy pleców podkreślając jej talię. Długie nogi chyba dosięgały nieba a za jej piersiami i pupą oglądali się wszycsy faceci. Najgorsze było to, że ukuła mnie iskierka zazdrości a przecież nie powinna. 
Blondynka rzuciła się wręcz na Willa jakby chciała pokazać, że to jej własność. Wykorzystując moment wyszłam szybko wraz z tłumem mając nadzieję, że Callaway mnie nie zobaczy. Mijając ich wypuściłam powietrze z ulgą kiedy nagle poczułam ucisk na moim ramieniu.
- Mia. - Usłyszałam ten ciepły głos. Odwróciłam się przerażona i zobaczyłam przyjazny uśmiech na twarzy chłopaka. - Widzę, że po guzie nie ma nawet śladu. To bardzo dobrze. Chciałem zobaczyć jak się masz ale nigdy nie mogłem Cię złapać.  - Przeniosłam wzrok na blondynkę której mina była tak skwaszona jakby wypiła kufel soku z cytryny. Nie chcąc się przyglądać okropnej minie dziewczyny spojrzałam na Willa.
- Tak, guz zniknął. Dzięki za troskę. - Uśmiechnęłam się do niego chcąc już odejść jednak chłopak kontynuował rozmowę.
- Pracujesz teraz w księgarni? Znaczy w czasie szkoły?
- Tylko w soboty do piętnastej
- O to dobrze, wpadnę niedługo, potrzebuję trochę pomocy. - Myślałam, że blondynce oczy wyjdą z orbit. Chyba była typową złośnicą - zazdrośnicą. 
- Dziadek jest na bierząco, zapewne bardziej Ci pomoże, może lepiej zgłoś się do niego.
- Wydaje mi się, że ty też nieźle dajesz sobie radę. - Will szybko mrugnął do mnie a mój rzołądek wywrócił fikołka. Całe szczęście Barbie tego nie widziała bo na miejscu zabiła by mnie i Willa.
- Umm okay. Jak chcesz. Wybacz ale spieszę się. Cześć - rzuciłam pożegnanie do obojga i uciekłam z miejsca zbrodni czym prędzej nie czekając na odpowiedź.

Soboty wyczekiwałam jak głupia, sama nie wiem czemu. Co się ze mną działo? Ten cały WILLIAM CALLAWAY wywracał mój spokojny żywot do góry nogami. Byłam nim zauroczona i przestraszona jednocześnie. 
W sobotę wstałam już o szóstej rano a o siódmej rozkładałam już książki w sklepie. Dziadek miał być na ósmą, więc podgłośniłam głośniki by choć przez godzinę posłuchać ulubionej muzyki. Zaczęłam zbierać książki które Carl odłożył tymczasowo do schowania do magazynu by zrobić miejsce na nowości. Śpiewałam i lawirowałam między regałami szczęśliwa jak nigdy dotąd. Czemu? Chyba wiecie.
Złapałam pełne pudło ale prędzej bym została baletnicą niż je podniosła, Było okropnie ciężkie. próbując ostatni raz nachyliłam się i zaczęłam ciągnąć. Nagle poczułam podmuch na karku a za chwile usłyszałam 
- Może Ci pomóc?
Przestraszyłam się jak nigdy w życiu, zaczęłam się drzeć w niebo głosy. Szybko się odwróciłam a moje oczy dojrzały Callawaya...



CDN

wtorek, 23 czerwca 2015

Two




 
 ***
Na zachętę wrzucam drugi rozdział opowiadania. Przepraszam że takie krótkie ale dopiero się rozkręcam :). Jeżeli robię jakieś błędy bądź coś warto zmienić to serdecznie proszę o jakąś krótką informacje.
Zapraszam do czytania :)

*** 


Kiedy tylko dojechałam na miejsce niemal wyskoczyłam z pociągu. Chyba jeszcze nigdy nie tęskniłam tak bardzo za domem, rodziną i znajomymi jak w tym momencie. Moje serce biło niewiarygodnie szybko a łzy napłynęły mi do oczu bez mojej zgody. Najzwyczajniej w świecie byłam wzruszona. Kiedy tylko zobaczyłam czekającego na mnie Williama Callaway'a łzy same popłynęły po policzkach. Odruchowo puściłam walizki i rzuciłam mu się w ramiona na co chłopak zareagował głośnym śmiechem. O rety! Ten jego ciepły, głęboki śmiech rozpuszczał moje serce.
- Och Will. Tęskniłam- Tyle udało mi się powiedzieć przez zaciśnięte gardło ,które starało się jak najbardziej odebrać mi możliwość komunikowania. Narzeczony trzymał mnie w ramionach i gładził po plecach. Słyszałam jego przyspieszony oddech i głośne bicie serca. Zaczęłam powoli się uspokajać. Odsunęłam się od Willa i spojrzałam w jego oczy błękitne jak ocean które patrzyły na mnie z miłością, tęsknotą i pożądaniem. Ten chłopak był niesamowicie przystojny. Jego jasnobrązowe włosy były już muśnięte słońcem a skóra delikatnie opalona. Patrzyłam i zapamiętywałam każdy kawałek jego twarzy. Szczękę miał szeroką, usta pełne ale wąskie, nos szczupły wręcz idealnie przerysowany. No i te jego duże oczy w których się rozpływałam. Nagle William złapał mnie w talii przyciągnął do siebie i pocałował. O rany! Ale jak pocałował! W tym pocałunku zawarł każdą chwilę w której mu mnie brakowało, każdą jego tęsknotę. Ja nie pozostawałam mu dłużna. Oj nie! Nie wiem ile staliśmy całując się z taką gorliwością ale w pewnym momencie przechodząca staruszka odchrząknęła zdegustowana co zakończyło tą chwilę zapomnienia. Oderwaliśmy się od siebie zdyszani i uśmiechnęliśmy się do siebie patrzą w stronę staruszki.
- Kocham cię M. - wyszeptał mi do ucha a ja cała aż zadrżałam. Jak ten mężczyzna na mnie działał! Jego głos przeszywał całe moje ciało. Uśmiechnęłam się do niego i ruszyliśmy w stronę samochodu. Kiedy usiadłam wygodnie w fotelu mogłam w końcu się odprężyć. Zaraz za mną do samochodu wsiadł Will, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i pokiwał przecząco głową.
- O co chodzi?- spytałam zdziwiona.
- Nie mam zielonego pojęcia jak wytrzymałem bez ciebie tyle miesięcy. - Dalej kręcąc z dezaprobatą głową powoli włączył się do ruchu drogowego.
Przez całą drogę rozmawialiśmy, głównie o szkole, znajomych i innych pierdołach. Kiedy tylko wjechaliśmy na drogę na której znajdował się mój dom moje serce znów zaczęło walić jak oszalałe. Myślałam że wyskoczy mi z piersi. Minęliśmy dom w którym mieszkali moi najlepsi znajomi z Nowego Orleanu. Ethan i Emma Willson byli najbardziej nieznośnym rodzeństwem jakie dane mi było poznać ale kochałam ich niesamowicie bo to z nimi spędziłam większość mojego dzieciństwa i byli dla mnie jak rodzina. 
Ethan był średniego wzrostu szatynem o pięknych zielonych oczach. Z tego co pamiętam regularnie biegał dzięki czemu był dobrze zbudowany. Na domiar tego że ciało miał niczym grecki bóg to buzie również miał niczego sobie. Szeroka szczęka, pełne usta. Mimo tego że miał dwadzieścia siedem lat wyglądał na nie więcej jak dziewiętnaście.  Swego czasu był niezłym podrywaczem. Do tej pory pamiętam jak dziewczyny same do niego podchodziły i zagadywały w towarzystwie moim i Emmy. No właśnie Emma! Była niziutką blondyneczką. Oczy miała koloru niebieskiego, wąski nos i kształtne usta. Szaleli za nią chyba wszyscy mężczyźni. Moja przyjaciółka miała fioła na punkcie swojej wagi, przez co ściśle przestrzegała swojej diety. Tak naprawdę zawsze wyglądała dobrze ale nigdy nic do niej nie docierało. Taki typ uparciucha.
 Widziałam że na podjeździe nie stoi ani jedno auto więc pewnie nie było ich w domu. Na naszej ulicy stało niewiele budynków więc gdy w oddali zobaczyłam swój chciałam niemal że wyskoczyć z samochodu. William zaczął się śmiać pod nosem oglądając jak kręcę się na fotelu ze zniecierpliwienia.
- Zaraz zrobisz dziurę w fotelu. - Zaśmiał się.
- Lepiej martw się żebym nie staranowała ci drzwi. - Odgryzłam śmiejąc się. Will zaczął również się głośno śmiać i z przekąsem dodał - Tak, 50 kilo żywej masy. Co najwyżej staranujesz mrówkę. - Spojrzałam na niego z pode łba i wymierzyłam cios w ramię na co chłopak zaczął teatralnie zwijać się z bólu mimo wszystko się przy tym śmiejąc.
Kiedy Will zaparkował na podjeździe wyskoczyłam z samochodu jak oparzona i pobiegłam czym prędzej przywitać się z dziadkiem. Ku mojemu niezadowoleniu nikogo w domu nie zastałam. Ze zdziwioną miną wyszłam na podwórko gdzie czekał na mnie narzeczony przypatrują mi się z tym swoim uśmieszkiem. Chłopak złapał walizki i zaniósł je do mojego pokoju który swoją drogą został nietknięty od mojej ostatniej wizyty. Duże podwójne łóżko stało po lewej stronie od wejścia. Niska komoda stała na przeciwko łóżka a nad nią wisiał nie duży plazmowy telewizor. Po prawej stronie stało biurko a obok niego szafka z książkami. Wszystkie meble były wykonane z sosny przez naszego zdolnego sąsiada. Były proste ale to było w nich piękne. Kochałam minimalizm. Oderwałam wzrok od pokoju i spojrzałam na chłopaka. Zaczynałam się powoli irytować gdyż Will ciągle się śmiał ale nic mi nie wyjaśniał. Całkowicie pozbawiona cierpliwości skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam z wyrzutem na mojego mężczyznę.
-Czego się tak cieszysz? Możesz mi powiedzieć gdzie jest dziadek? - odburknęłam ze złością.
-Jak byś nie wiedziała że jest w księgarni. Przecież to jego drugi dom. - odpowiedział Will. Nagle podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy a ze mnie uleciała cała złość. Pocałował mnie delikatnie i przyciągnął do siebie. Zarzuciłam mu ręce na szyje a on objął mnie w talii. Tym razem odwzajemniłam jego pocałunek już bardziej łapczywie. Will zrozumiał aluzje i już nie był delikatny. Podniósł mnie a ja objęłam jego biodra nogami. Nagle znaleźliśmy się na łóżku. Trzęsącymi rękoma gorączkowo starałam się odpiąć koszulę Willa ale kiepsko mi to wychodziło. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i szybko rozpiął guziki a moim oczom ukazała się pięknie wyrzeźbiona klatka piersiowa oraz brzuch. O mamo! Ale on na mnie działał! Z moich ust wydostał się cichy jęk zachwytu. Niestety nie było mi dane długo podziwiać mojego pięknego narzeczonego gdyż nasze usta znów się odnalazły. William zaczął całować moją szyję i dekolt powoli nie omijając żadnego miejsca pieścił moje ciało. Z moich ust wydobywały się ciche jęki rozkoszy. 
-William... 
-Tak? - odpowiedział zaciskają dłonie mocniej na mojej piersi a ja znów jęknęłam
-Błagam Cię! Nie torturuj mnie 
-Myślałem, ze jest Ci dobrze - powiedział śmiejąc się. 
Spojrzałam mu w oczy i szybkim ruchem odpięłam spodnie. Will natomiast zrzucił moje ubrania i tak o to znaleźliśmy się nadzy. 
Wszystko potoczyło się dość szybko i zanim się obejrzałam leżałam wtulona w Williama. Kochałam go jak nikogo innego na świecie. Była całym moim światem. Rozumiał mnie jak nikt inny i na dodatek był przystojny jak cholera. Mimo wszystkich złych wydarzeń jakie mnie spotkały to cieszyłam się że spotkało mnie takie szczęście w postaci tego greckiego boga Williama Callaway'a.
 

One

Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Mogłam wreszcie wrócić do najważniejszego mężczyzny w moim życiu, do mojego dziadka. Z dzieciństwa pamiętam tyle, że dom znajdował się tam gdzie był Carl. Mój dziadek zawsze starał się otoczyć mnie opieką i miłością bym nigdy nie czuła się samotna. Nawet moja matka, której nie pamiętam zbyt dobrze nie poświęcała mi tyle uwagi.
-Mia! Gdzie jesteś?! - z zadumy wyrwało mnie czyjeś wołanie.
- U siebie w pokoju! - odpowiedziałam. Nagle do pokoju wparowała moja współlokatorka Chloe. Była ładna, ale nie wyróżniała się niczym specjalnym. Miała blond włosy ścięte do ramion, oczy w kolorze zielonym i niesamowicie krztałtne i pełne usta. Uśmiechnęła się do mnie promiennie i tyle wystarczyło bym i ja  odwzajemniła ten uśmiech. - Coś się stało? - spytałam zaciekawiona.
- Przyjechał Mike żeby mnie zabrać. To już ten czas kiedy wyjeżdżamy Mia! - Wypowiedziała to zdanie jak gdyby była to najstraszniejsza rzecz na świecie. Uśmiechnęłam się do niej i szybko ją uściskałam.
- Przecież nie rozstajemy się na zawsze. Widzimy się zaraz po wakacjach. - powiedziałam. Chloe spojrzała na mnie ze łzami w oczach i już myślałam że wybuchnie płaczem ale ku mojemu zdziwieniu zaczęła się głośno śmiać.
- W tamtym roku mówiłaś mi dokładnie to samo, pamiętasz? - spytała uradowana a ja kiwnęłam w odpowiedzi głową. - Oh Mia, nawet nie wiesz jak będę tęskniła. - powiedziała smutno.
- Ja też Chloe. - szybko ją uścisnęłam żeby nie widziała moich łez. Była najbliższą mi osobą tu, na studiach, która rozumiała mnie w stu procentach bo znalazła się w podobnej sytuacji jak ja. - Uciekaj! Albo sama cię wyniosę! - krzyknęłam żartobliwie i uśmiechnęłam się od ucha do ucha do mojej przyjaciółki. Dziewczyna roześmiała się głośno i wybiegła z pokoju. Nie miałyśmy w zwyczaju żegnać się gdyż przynosiło to same problemy, wolałyśmy się po prostu przytulić i wyjść. Tak też zrobiła Chloe. Widziałam z okna jak Mike wkłada walizki do samochodu. Moja przyjaciółka podniosła wzrok i pomachała mi na co ja odmachałam i odprowadziłam wzrokiem oddalający się samochód. Teraz w pustym mieszkaniu zostałam tylko ja i sterta rzeczy do spakowania. Uwinęłam się mimo wszystko dość szybko po czym zabrałam bagaże i zamykając mieszkanie ruszyłam w stronę dworca. Wracałam do domu do Nowego Orleanu i było to najcudowniejsze uczucie na świecie.
Opuszczając Nowy Jork czułam jak całe napięcie ze mnie uchodzi. Wiedziałam, że od tej pory będzie tylko lepiej. W domu czekał na mnie dziadek, mój narzeczony i ukochany kot. Juz nie mogłam się doczekać kiedy ich wszystkich zobaczę.
Mój dziadek Carl to cudowny człowiek, cierpliwy o ciepłym sercu, wieczny marzyciel. W Nowym Orleanie ma swoją księgarnię która całkiem dobrze prosperuje, dzięki czemu dziadkowi niczego nie brakuje. William, mój ukochany jest studentem na Uniwersytecie w Nowym Orleanie. Postanowił zostać w mieście gdyż jego matka przez problemy zdrowotne nie radziła sobie w domu i potrzebowała opieki. Szanowałam jego decyje, z początku również chciałam zostać w obawie o dziadka który ma już swoje lata lecz to właśnie on uświadomił mi, że powinnam wyjechać i znaleźć się w tym wielkim świecie.
Czułam jak moje serce bije szybciej z każdym kilometrem bliżej domu. Widziałam już uliczki, domy, parki. To był mój dom. To mój Nowy Orlean. W końcu dotarłam.

  • Tym oto pierwszym rozdziałem chciałam wszystkich gorąco zachęcić do dalszego zaglądania na mojego bloga w którym będę przedstawiała historię Mii, pewnej studentki z Nowego Orleanu. Może teraz tak to nie wygląda ale będzie to opowieść o miłości, pokonywaniu własnych słabości i przede wszystkim radzeniu sobie w momencie kiedy całe życie się rozsypuje. Ale pozostańmy przy miłości ...